Kraków od lat stawiany jest jako wzór walki z zanieczyszczeniem powietrza w Polsce, tymczasem okazuje się, że pomimo wydanych setek milionów złotych i wprowadzenia najbardziej drastycznych zakazów w Europie to właśnie w Krakowie notuje się wciąż najwyższe w całej Polsce stężenia pyłów, tlenku azotu i benzo(a)pirenu.

Kilka dni temu – 4 listopada oficjalnie potwierdził to Generalny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ) w odpowiedzi na bezpośrednie zapytanie Pana Bartłomieja Krzycha – działacza społecznego ze  Stowarzyszenia Otwarta Wieliczka.

W piśmie, jakie Pan Bartłomiej otrzymał z Departamentu Monitoringu Środowiska GIOŚ czytamy między innymi, że:

Potwierdzam, że w 2021 roku pomiary NO2 były prowadzone na 139 automatycznych stanowiskach pomiarowych. Jednocześnie potwierdzam, że najwyższe średnioroczne stężenie NO2 w 2021 roku wystąpiło na stacji monitoringu jakości powietrza w Krakowie przy al. Krasińskiego i wyniosło 50,0 μg/m3.

i dalej

Potwierdzam, że w 2021 roku pomiary pyłu zawieszonego PM10 były prowadzone na 171 automatycznych stanowiskach pomiarowych. Jednocześnie informuję, że w 2021 roku pomiary pyłu zawieszonego PM10 były prowadzone na 176 manualnych stanowiskach pomiarowych (stanowiska referencyjne). Najwyższe średnioroczne stężenie pyłu zawieszonego PM10 w 2021 roku wystąpiło na stanowisku manualnym w Krakowie przy al. Krasińskiego i wyniosło 45,5 μg/m3.

Z pisma wynika także, że od momentu wprowadzenia całkowitego zakazu palenia węglem i drewnem, poprawa jakości powietrza, która nastąpiła w Krakowie była mniejsza niż Łodzi, czy Katowicach, które zakazów takich nie wprowadziły.

Informacji tej jednak próżno szukać w mediach, czy na profilach aktywistów antysmogowych z jednego prostego powodu – byłaby ona jawnym i mocnym zaprzeczeniem propagandy sukcesu Krakowa w walce ze smogiem.

Jak pisze na swojej stronie internetowej Pan Bartłomiej – przed wprowadzeniem zakazu alarmy smogowe twierdziły, że ok połowa pyłów zawieszonych w Krakowie to wina pieców i kominków, a tylko 8% to napływ z innych powiatów. Jeszcze śmieszniej jest w przypadku benzoapirenu, któremu w niemal 80% procentach miały być winne krakowskie kominki i piece, a tylko 12% to napływ z innych powiatów. Dziś już wiemy, że to były propagandowe bzdury i całkowite wyeliminowanie kominków i pieców nie obniżyło zanieczyszczeń powietrza w stopniu w jakim to zapowiadano.

źródło: panbartek.pl

Potwierdzenie słów Pana Bartłomieja bez problemu znajdziemy na stronie Krakowskiego Alarmu Smogowego. Wg. danych ze strony KAS źródła ciepła (piece, kotły, kominki) z samego tylko Krakowa,  miały odpowiadać za 47,7% pyłów PM10, 44,6% pyłów PM 2,5, a także za 78,7% benzo(a)pirenu.

Dane te były jednym z głównych argumentów do wprowadzenia zakazu, który zaczął obowiązywać 1 września 2019 roku. Gdy wszystkie piece, kotły i kominki w Krakowie przestały działać średnioroczne stężenia pyłów i benzo(a)pirenu spadły w stopniu nie tylko nieporównywalnie mniejszym niż podane na stronie KAS wartości, ale mniejszym także niż spadki w innych dużych miastach, które podobnych zakazów nie wprowadziły.

Czy władze Krakowa i aktywiści antysmogowi wyciągnęli z tego wnioski? Bynajmniej! Zmieniono jedynie narrację i za wciąż fatalną jakość powietrza w Krakowie nie obwinia się teraz źródeł lokalnych, które całkowicie zlikwidowano i nie obwinia się także powszechnie znanego problemu zabudowywania miasta, czy udowodnionego przez AGH wtórnego unosu pyłów z krakowskich ulic. W antysmogowej propagandzie głównym winowajcom są teraz ościenne powiaty, które wg. danych wciąż widocznych na stronie KAS miały odpowiadać jedynie za 8,2% pyłów PM10, 10,7% pyłów PM2,5 oraz 11,9% benzo(a)pirenu.

Po co się to robi?

Ano po to, by w tych ościennych powiatach również wprowadzić analogiczne jak w Krakowie i równie bezsensowne zakazy, których jednym efektem będzie jeszcze większe zubożenie społeczeństwa.

A gdy i te zakazy nie pomogą, winą za krakowski smog obciąży się ościenne województwa, by i tam wprowadzić te same zakazy.

Taki był plan działania drodzy Państwo, ale plan ten pokrzyżowała rzeczywistość, w której ludzie chcą ogrzewać swoje domy nie tym, do czego zmuszają ich lobbyści, ale tym na co ich po prostu stać. I choć nie dociera to jeszcze do środowisk antysmogowych, to dociera coraz częściej do władz lokalnych, które mają świadomość tego, że sprawują jedynie mandat powierzony im przez tych właśnie ludzi, którzy dzisiaj płacą ogromną cenę tego, że jednym głupim zakazem odebrano im możliwość taniego i ekologicznego ogrzania własnego domu.