Okres zimowy i towarzyszący mu nieodłącznie sezon grzewczy to taki okres roku, w którym różnego rodzaju media i organizacje prześcigają się w różnego rodzaju sposobach na sianie „smogowej paniki” w społeczeństwie.
W ostatnich dniach minionego roku mieliśmy prawdziwy wysyp smogowej psychozy, a komunikaty o śmiertelnie niebezpiecznym smogu atakowały nas nie tylko z radia, telewizji i prasy, ale także z komunikatów SMS, w postaci Alertów RCB, przestrzegających wręcz przed wychodzeniem z domu.
Wg. informacji medialnych normy stężenia pyłów w niektórych polskich miastach były przekroczone nawet o 1000% (Lubawka), czy 800-900% (Wrocław).
Szczytem absurdu (albo głupoty) jest straszenie powietrzem, którego „łyk może być śmiertelny”, zupełnie jakby w powietrzu unosił się gaz musztardowy, a nie zwykły pył z jakim najczęściej mamy do czynienia.
Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, jedynym winnym polskiego smogu są pozaklasowe kotły (piece) i spalane w nich węgiel i drewno.
Narracja ta nie zmienia się od lat, pomimo tego, że z każdym kolejnym rokiem ilość tego typu źródeł ciepła drastycznie spada.
W samym tylko Wrocławiu, który kilka dni temu miał być „najbardziej zanieczyszczonym miastem w Europie”, od 2019 roku do polowy 2024 roku zlikwidowano niemal 6 tysięcy pozaklasowych kotłów i pieców, a stan powietrza od 2014 roku poprawił się diametralnie.
Dla porównania – w 2014 roku odnotowano we Wrocławiu aż 101 dni z przekroczonymi normami, a w 2023 roku takich dni było tylko 9.
Straszenie smogiem i kopciuchami trwa jednak nadal, nawet wtedy, gdy kopciuchy nie mają nic wspólnego ze złym stanem powietrza, co wielokrotnie miało już miejsce w wielu miastach w Polsce.
Idealnym przykładem jest tutaj Kraków, gdzie najdokładniejsze jak dotąd badania składu chemicznego, składu pierwiastkowego, składu jonowego i zawartości węgla w pyle PM10 w Krakowie przeprowadził zespół naukowców AGH pod kierownictwem dr hab. Lucyny Samek.
Badania pn.: ,,Źródła zanieczyszczeń pyłowych powietrza w Krakowie w 2018 – 2019 roku”. udowodniły, że zanieczyszczenia spowodowane emisją komunikacyjną były w Krakowie dominujące i wynosiły nawet 70% latem i od 50 do 60% zimą i to w okresie, gdy w Krakowie czynnych było jeszcze kilka tysięcy palenisk węglowych.
Nie przeszkodziło to jednak w zrzuceniu całej winy za złą jakość powietrza w Krakowie na piece, węgiel i drewno i wprowadzaniu drastycznych ograniczeń i zakazów, które jak dotąd nie spowodowały spektakularnej poprawy jakości powietrza w tym mieście.
Smogiem straszy się również zawsze wtedy, gdy niesławne czujniki firmy Airly „pokolorują” wirtualną mapę polski na czerwono, zapominając o tym, że czujniki te. to tania i zawodna technologia, o czym wielokrotnie informowali nie tylko eksperci, ale nawet sam Warszawski Alarm Smogowy, o czym pisaliśmy tutaj – https://bit.ly/antysmogowy-coming-out
Po co więc to straszenie, przypominające trochę początki covidowej epidemii, z zamykaniem lasów i zakazem wychodzenia z domu?
Czym będzie się nas straszyć, gdy zostanie zlikwidowany ostatni piec węglowy w Polsce, a powietrze zimą nadal będzie fatalnej jakości?
A czy ktoś zastanowił się nad tym, że ciągłe straszenie może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego?
Po latach ciągłego straszenia, z którego nic tak naprawdę nie wynika, ludzie przestają traktować poważnie nie tylko media, które straszą, ale nawet tak istotne narzędzia jak Alerty RCB i gdy kiedyś wydarzy się coś naprawdę poważnego, to nikt się nie „wystraszy” i nie potraktuje poważnie tego, co może właśnie wtedy powinien.