Moglibyśmy mieć niemal najtańszy prąd w całej UE, a mamy jeden z najdroższych…

Dlaczego? Bo niemal połowę ceny energii w Polsce stanowią unijne opłaty za emisję CO2 (ETS), przez co we wrześniu za jedną MWh energii płaciliśmy w Polsce średnio 95 euro.

Ile kosztowałby prąd w Polsce gdyby nie opłaty emisyjne? Praktycznie połowę mniej!

Cena jednej MWh we wrześniu, zamiast 95 euro kosztowałaby niespełna 49 euro i byłaby to druga najniższa cena energii elektrycznej w całej UE (tańszy prąd byłby tylko w Szwecji).

Tymczasem cena energii w Polsce jest w unijnej czołówce najwyższych cen, a opłata emisyjna stanowiąca niemal połowę ceny energii w naszym kraju stawia nas w roli absolutnego lidera, jeśli chodzi o stosunek opłaty emisyjnej do końcowej ceny energii (48,68%).

W Czechach, które są na drugim miejscu pod względem stosunku opłat emisyjnych do ceny energii, opłaty te stanowiły we wrześniu niespełna 27% ceny enerii.

(źródło powyższych danych: @zwiazki.jsw)

Wysokość opłat emisyjnych cały czas rośnie, a wraz z nimi rosną rachunki za prąd wszystkich Polaków.

W styczniu 2025 r. czeka nas kolejna podwyżka, a za prąd zapłacimy ponad 50% więcej niż rok wcześniej! Bardziej szczegółowo pisaliśmy o tym kilka dni temu.

To jednak nie koniec złych wieści, bowiem lada chwila unijna dyrektywa ETS2 nałoży na miliony Polaków kolejne opłaty emisyjne, w postaci droższych paliw na stacjach benzynowych i droższego ogrzewania dla osób, które ogrzewają swoje domy węglem, gazem lub olejem opałowym. To wciąż miliony gospodarstw domowych w Polsce, więc jak można się domyślić, w wysokości tych opłat emisyjnych również będziemy absolutnym liderem w Europie.

ETS już teraz „dusi” polską gospodarkę podnosząc znacząco koszty produkcji polskich firm i zmniejszając ich konkurencyjność na europejskim rynku i zaczyna coraz mocniej „dusić” wszystkich Polaków, którym rachunki za prąd rosną w astronomicznym tempie.

ETS2 będzie kolejnym gigantycznym obciążeniem dla milionów ludzi w naszym kraju, którzy do tej pory nie wymienili źródła ciepła, albo z powodu braku funduszy na taką inwestycję, albo z obaw przed wzrostem kosztów ogrzewania, chociażby w postaci wysokich rachunków za coraz droższy prąd.

Pętla na szyi przeciętnego „Kowalskiego” zaciska się coraz mocniej i nikt nie chce (i nie potrafi) odpowiedzieć mu na dość proste pytanie – czym ogrzać dom, żeby było ekonomicznie?

O ekologię, mało kto już pyta, bo coś co jeszcze wczoraj w całej Europie było super ekologiczne, jutro może być objęte dodatkowymi opłatami za bycie nieekologicznym, czego prostym przykładem są zarówno kotły gazowe, jak i kotły węglowe 5 klasy, do których jeszcze chwilę temu można było uzyskać dofinansowanie z programów „Czyste Powietrze”, PONE czy Kawka.

Setki tysięcy Polaków skorzystało z tych dofinansowań, ponosząc przy tym często ogromny udział własny w kosztach wymiany źródła ciepła i wierząc, że koszt ten zwróci się później w niższych rachunkach za ogrzewanie. Nikt nie powiedział im, że kilka lat po tak ogromnej dla wielu inwestycji, ich nowoczesne i ekologiczne źródło ciepła stanie się znów „kopciuchem” w świetle unijnych przepisów, za co znów trzeba będzie płacić, tym razem w postaci znacznie droższych paliw stałych i gazowych, które zostaną obłożone dodatkową opłatą emisyjną.

Ci, którzy myśleli, że inwestycja w pompę ciepła będzie lepszym wyjściem niż kocioł gazowy, czy węglowy, patrzą dziś z trwogą na gigantyczne i ciągle rosnące rachunki za prąd i już dzisiaj płacą często znacznie więcej za ogrzewanie, niż niejeden właściciel starego kotła węglowego, zwłaszcza gdy dali się naciągnąć na jedną z milionów chińskich pomp ciepła, które zalały polski rynek kilka lat temu.

Jak długo jeszcze Polska i Polacy wytrzymają ciągle zaciskającą się pętle wokół szyi? Co jeszcze zostanie objęte „podatkiem od ekologii”, w płaceniu którego Polacy przodują w Europie?

Boimy się pytać drodzy Państwo, bo końca tego szaleństwa niestety nie widać…